— A może tu, na światłach wysiądę? – Pyta An.
— A proszę bardzo, może nawet lepiej, czerwone jeszcze chwilę potrwa. – Mówię. An. wysiada, idzie. Do swojej mamy idzie, czyli Zo. – dla moich dzieci to prababcia.
— A gdzie babcia Ania? – Zreflektowała się po chwili U., która An. bardzo kocha i często bacznie pilnuje. No, nie upilnowała.
— Babcia Ania poszła do prababci Zosi.
— Nie, nie poszła! Nie chcę, żeby tam poszła! – U. natychmiast wchodzi w ton łzawy.
Myślę wtedy, że to już nie pierwszy raz taka sytuacja. Za pierwszym razem zatrzymaliśmy się na przecznicy, kilometr dalej, żeby się uspokoić. I nie pomogły przekonywania, że teraz jedziemy do babci B. i dziadka Ju., więc na pewno będzie fajnie. Nie i nie, i płacz. Teraz
tak nie mogę mówić. Nie dlatego, że nie będzie fajnie z moimi rodzicami. Tylko dlatego, że to nic nie da… U. płacze i jęczy. Co jej powiedzieć. Chyba to…
— Ula, rozumiem, że jest ci przykro.
— Ja nie chcę, żeby szła do Zosi!
— No ja wiem, to bardzo smutna historia. Bo ty bardzo kochasz babcię Anię, tak?
— Mhm, tak. – Odpowiada. O! Kiedy się zgadza w płaczu, to już dobry znak. To mój przyczółek.
— Bo babcia zawsze was poprzytula i ma takie fajne włosy, które można głaskać, tak?
— Nie, nie głaskać, można się nimi bawić.
— Aaa… – Odetchnąłem z ulgą. U. się nie zgodziła, ale jakby się zgodziła. No i zaczęła myśleć.
— Wiesz, mi też jest bardzo przykro, że tak się stało. Też lubię babcię Anię. Jak żartuje i w ogóle, jak jest z nami…
— Nie chcę, żeby babcia tam iszła… – Narzeka jeszcze U., ale już jakby spokojniejsza. Na prostej drodze do ukojenia.
Zresztą za jedną chwilę, czyli za trzy momenty już spała. Główka jej opadła lekko w tył, z buzią otwartą jedzie, oczy już w krainie snów. Może tam bawi się ze swoją babcią An. Myślę, jak to dobrze się sprawdza, prawie zawsze; gdy się dostrzeże emocje dziecka, wypowiesz je i zauważysz, i docenisz, i najlepiej wyrazisz jeszcze współodczuwanie swoje, jeśli można szczerze. Czy to złość, czy smutek i żal – wszystkie te trudne emocje mogą wtedy zaistnieć, stać się, w reprezentacji dziecka być przez chwilę na podium uwagi całej rodziny.
Nie jest to oczywiste. Mogę widzieć wrzeszczące dziecko, a nie dostrzegać jego złości. Wtedy ono jest drącym się ryjkiem, a nie złoszczącym się dzieckiem. Dostrzegać to, co ukryte – tu wystarczy wrażliwa dusza. A teraz pójdźmy poziom głębiej – co w duchu. Prosty przykład: dane statystyczne odwiedzin na moim blogu. Dostrzegalne, aż miło. Uwielbiam wykresy. Tylko… co one mówią? Czasem, że jest słabo, czasem że dobrze. Ale czy mówią coś o uśmiechu, o pocieszeniu albo o nadziei jakiegoś, jednego choćby, czytelnika? Albo o tym, ile inspiracji Ducha Świętego w tym? Ile to zbliżyło ducha innego człowieka do Ducha Bożego? Nic. To wszystko jest niedostrzegalne. Uczę się wciąż tego, co powtarzał mi już nieraz ten niebieski Tata i co praktykował sam Jezus: nie patrz na to, co zewnętrzne.