Zazdrość

– Kochaj żonę. – Mówili. – To najlepsze, co możesz zrobić dla waszych dzieci. – Mówili. Tyle teorii. A w praktyce…
Czasem się droczymy z dziećmi.
– Moja Ula! – Mówi A. i przytula mocno U.
– Nie, bo moja! – Mówię ja i próbuję U. wyciągnąć z objęć mamy.
– A właśnie, że moja. – A. nie ustępuje.
– Nie, bo moja. – Upieram się.
I tak, śmiejąc się z zabawy, ciągniemy ją do momentu, aż rozbawienie córki, to jest „przedmiotu” naszej „sprzeczki”, zacznie mieszać się z jakimś rozżaleniem na serio.
– Nie, taty nie! Mamy! – Rozkazuje. Wtedy wkracza Fi., wdrapując się na nas albo już wciskając pomiędzy.
– Kłóćcie się o mnie! O mnie!
– Mój Filemon! – Teraz A. tuli synka.
– Nie, bo mój! – Fi., w przeciwieństwie do siostry, trzyma fason. Zadowolony przekonuje:

– Mamo, ty mnie wygraj! – Ale wtedy U. jednak znów chce być w centrum uwagi.
Całkiem na serio nie pozwoli mi też przyzwoicie a porządnie przytulić A., kiedy leżymy. Wówczas staje się jak ta igła, którą wciśniesz wszędzie – byle tylko rozdzielić rodziców, a właściwie dobrać się do mamy.
– Ula, czy ja mam sobie pójść? – Pytam w swoim stylu. Lubuję się w sokratejskim, tzw. elenktycznym obnażaniu absurdów dziecięcej logiki i przekonań przez proste zadawanie pytań.
– Tak! – Twierdzi U.
– A więc nie mogę przytulać mamy?
– Tak!
– A mogę przytulać mamę, kiedy mama będzie przytulać ciebie?
– Tak. – Przyznaje uspokojona, w ramionach rodzicielki. Ja lokuję się przy plecach A.
Czasem też, kiedy jedziemy we czwórkę i zaparkujemy samochód, lubię całować A., zanim otworzę drzwi. Właściwie… lubimy się całować. Dziś Fi. zastosował wobec nas broń ze swego codziennego słownika:
– Koniec czasu!
– Koniec całowania? – Uściślam.
– Tak, koniec całowania.
– Nie możemy się całować?
– W samochodzie nie można się całować.
– A gdzie można?
– Całowanie jest w sypialni.
W dziesiątkę.