Poszedłem z dziećmi na Lego na Stadionie Narodowym. Miało być do Centrum Nauki Kopernik, ale przyszliśmy tam bez biletów – drobne zaskoczenie, bo od grudnia kupuje się tylko przez internet (piszę ku przestrodze: o godzinie dziesiątej zaproponowali mi w kasie sprzedaż biletu na… 16:10). Ale do tematu: Lego. Wystawa robi wrażenie, jest tego dużo, ładnie, ciekawie – dziesiątki gablot z budowlami. I żeby nie było, postawili też dużą zagrodę z miejscem do zabawy – klockami oczywiście. „Hej, kolego, baw się Lego” – i tym podobne hasła na ścianach. No to się bawię. Fajnie jest tak układać klocki. Niby to dla dzieci, ale… no, wiadomo.
– A pan tu też buduje?
– A… no, tak. Pomagam. – Uśmiecham się do chłopca, który mnie zaczepił. – Ula! – Wołam. – Jak tam się czujesz, piesku, w nowej budzie? – U. wygląda przez okienko. Dzieciaki (cała ich chmara) zbudowały domek z wielkich klocków (takie lekkie „cegłówki”, chyba już nie Lego).
Czas leci. Mamy już wychodzić, kiedy Fi. wraz z U. dają się zupełnie wciągnąć w nowy projekt: zburzyć i postawić dom od nowa. Razem z innym chłopcem – prowodyrem rozwalają i burzą, i jest to dla nich widocznie ogromna frajda.
– Filu, ale wiesz, że zaraz idziemy? Ula, zbieramy się za chwilę!
– Ale tato!
– Ale tato! Musimy jeszcze szybko zbudować nowy dom!
– No dobra… – Zerkam na zegarek. – Budujemy szybko i idziemy do domu. Minęło już prawie pięć godzin tutaj, wiecie?
– No, tato budujmy. Masz tu nową dostawę! – Fi. przynosi mi małą ściankę. Tak jakby to była „wielka płyta”. To buduję. Dołącza się drugi tata. To chyba tata tego chłopca – prowodyra, od burzenia. Wznosimy razem tę budowlę. A jak dwaj tatowie wezmą się do budowania, to szybko to leci.
Chociaż ja buduję lepiej niż on. Znam się na tym. We dwóch lepiej, niż w pojedynkę. Dzieci też gdzieś przykładają cegły. W końcu przychodzi pora na dach. Zaczynamy schodkowo. Drugi tata nie całkiem ogarnia technikę, ale robi. Robi i dokłada, i buduje, i patrzy, i mówi:
– O, to się będzie zawalać.
– No, trochę tak, trzeba uważać, żeby dzieciom na głowę nie pospadało. Ale da radę…
– To trzeba by tak zrobić, żeby się klocek z klockiem wspierały.
– Ano tak… – Potakuję i robię.
– E, to niech tak zostanie, jak jest. Za dużo zabawy. – Machnął ręką i poszedł usiąść. Myślę sobie: – „Za dużo zabawy?! Ha, ha. Jak to: »za dużo zabawy«?! Przecież po to tu przyszliśmy!” A może nie?