Wyroki

Nie lubię gdy ktoś wydaje złą opinię o mnie. W ogóle. Nawet jak ma rację. A kiedy nie ma? Tym bardziej, rzecz jasna. Nieszczęście polega na tym, że nigdy ta osoba nie wie wszystkiego. Albo też nie obchodzą jej okoliczności łagodzące. Po prostu wydaje wyrok.

Nie lubię tego. Ty też? Witaj w klubie. Radzę sobie z tym jakoś, ale to już w kategoriach kochania swoich wrogów (niełatwe). A przecież… to byłoby niepotrzebne, gdyby nie było wyroków. Gdyby nieprzychylne komentarze ograniczyć do minimum, tj. upomnień, i to w miłości (tak jak to zrobił Jezus, bez świadków: „i ja cię nie potępiam, idź i nie grzesz więcej”).

Uderzyło mnie, jak proste to jest wezwanie, zawarte w Ewangelii Jana (gdy to biorę do siebie i parafrazuję):
„Bóg nie posłał mnie – swego Syna na świat, abym wydał na świat wyrok, lecz aby świat został przeze mnie zbawiony, czyli że go kieruję do Jezusa.” Jn 3:17‬

Brzmi to obrazoburczo i wzniośle. Jednak okazuje się bardzo prawdziwe, praktyczne, przyziemne, gdy przypomnę sobie te wszystkie momenty gdy wydaję wyrok: głupi, bezmyślny, złośliwy, wredny, leniwy, egoista, plotkarz, małostkowy, skąpy, wścibski, prostak, cham, pijak, idiota, oszust, złodziej, chciwy, okrutny, pusty, materialista… itd.

Co cię najbardziej mierzi w ludziach? Zacznij w tym miejscu. Ugryź się w język. A potem? Pomyśl, co możesz dla tej osoby zrobić. A potem? Powiedz: muszę cię poznać z moim Przyjacielem…