Jeden komentarz spodobał mi się szczególnie po burzy z filmem Sekielskich. W tej burzy aż grzmi. To oburzeni tak rzucają gromy, domagając się sprawiedliwości (słusznie i po raz kolejny, niestety). I w tym wszystkim taki głos, który mówi: dobrze, ale spójrzcie na siebie. Spójrzcie i przyjdźcie do Jezusa – Tego, który, zakatowany, umarł za nas i powstał z martwych – dla nas.
Grzech pedofilów, jeszcze taki zakamuflowany przez lata, że sieje zgorszenie (smród i nienawiść do kościoła, do Boga), taki grzech jest karany tak samo jak grzech twój i mój! Taka sama kara czeka tamtych degeneratów, obrzydliwców, podłych, okrutnych zboczeńców, jak i nas, „zwykłych ludzi”. Jeżeli nie uciekamy się do miłosierdzia („miłosierdzie” – słowo z lamusa, a ja je bardzo lubię ostatnio).
A teraz najlepsze: grzechy seksualne nie są wcale najgorsze. Najgorsze jest… bałwochwalstwo! Znów słowo z lamusa, więc nazwijmy to inaczej: nie kochasz Boga. Bardziej kochasz inne rzeczy, osoby. Dla Boga TO jest najgorsze. Ludziom z kolei najbardziej przeszkadzają seksualne dziwactwa. I to lubimy piętnować: zdrady, prostytucja, homoseksualizm, pedofilia…
Bóg to doskonale rozumie, tę naszą ludzką fiksację na seksie, na zaglądaniu w cudze majtki. Skąd to wiem? Bo używa prostytucji jako przykładu, najbardziej jaskrawego dla człowieka, przyrównuje prostytuowanie się do bałwochwalstwa. Robi to wielokrotnie na kartach Biblii. Tak, jakby wiedział, w którą strunę uderzyć, żeby dotarło wreszcie: tak, to mnie najbardziej boli, że mnie nie kochasz! I że niszczysz sam siebie (i innych). I to ukrywasz. „Tylko nie mów nikomu”…
Gdy do mnie dociera to wołanie Boga, czuję się zawstydzony. Nic mnie tak nie zawstydza, jak to właśnie. Bo to niekochanie to dziwny grzech. Taki jakby nie-grzech. Bo czy można kogoś karać za to, że cię nie kocha? Bóg też tego nie robi. Jest mądry, stanowczy, delikatny, cierpliwy, wyrozumiały, krótko się gniewa, długo błogosławi. Jest dobry, bardzo dobry. Stosuje cały szereg zabiegów, bardzo osobistych, by człowieka do siebie przyciągnąć. Tak, ciebie też.
Kara – sprawiedliwa i słuszna kara – zostaje na koniec. Kara piekła to ból Boga, okropny ból definitywnej zdrady, ostateczność, konieczność i… wielka, bezpowrotna strata. Chciałbym i życzył sobie, aby to szambo grzechów, które co i rusz wybija, dawało (też) do myślenia: co ze mną? Czy ja nie jestem stracony? Czy jest nadzieja? Czy kocham Tatę?