– Następnym razem, jak mi ktoś powie, że jestem spokojny, to mu przywalę. – Tak sobie żartujemy między sobą. Bo rzeczywiście, często tak nam mówią. Mówią mi. Mówią Agnieszce. Albo nam razem.
– Wy to tacy spokojni, aż bije od was. Taka pozytywna energia. Tyle się dzieje, a tu oaza spokoju.
– Albo jeszcze, że byłabym świetnym dyplomatą. – Dorzuca A.
– A mi, że jestem cierpliwy i taki opanowany.
– A mi jeszcze, że przy mnie można się uspokoić.
– No, Aguniu, to przecież w kółko to samo.
To śmieszne. Przecież wiem, że nie jestem. Chociaż… czemu nie? Tak, jestem. W sumie… jestem. Mówią tak w pracy. Mówią, jak przychodzą do nas do domu. Mówią gdziekolwiek, gdy nas bliżej poznają. Ignorowałem to. No bo: cóż, wielu jest spokojnych ludzi, to nic takiego. Poza tym: jeszcze mnie dobrze nie znają. Jakby potrafili przenikać serce, wiedzieliby, ile tam jeszcze zostało niepokoju. A jednak. Myślę za którymś razem: a jednak. Coś w tym musi być… Jakiś dar. Jakaś rzecz niezapracowana, ale dana z góry, z łaski.
Jeden mój przyjaciel, taki niedługo wierzący, napisał mi ostatnio:
– Wiesz, tak sobie uświadomiłem, że jako chrześcijanin powinienem być chyba wzorem do naśladowania. Jeszcze dużo pracy przede mną.
– No. Tak. Zgadza się. – Myślę. Ale co mu odpisać? Bo ma rację, ale znowu: nie żeby z tego robić jakąś filozofię „bycia wzorem”, bo to jest zbyt poważne, bo śmierdzi na kilometr świętoszkowatością. Nie ma prawie nic gorszego, niż człowiek, który uważa, że jest chodzącym wzorem. A jednak ma rację, mamy być świadectwem.
Piszę: – Tak, to nasze zadanie – być wzorowymi uczniami Jezusa. I racja, że przed tobą i przede mną dużo pracy, ale takiej pracy, która ma być przyjemnością, a nie ciężką orką w niepewności, czy już spełniam wyśrubowane standardy. I czy już zadowalam Pana Boga, czy może jeszcze nie. Niech to będzie zabawą.
No a poza tym… często bywa, że ludzie wcale nie zauważą, jak się nad czymś trudziłeś. Może ty sam będziesz miał satysfakcję, że z Bogiem pokonałeś jedną wadę. Ale inni dostrzegą w tobie – jak na ironię – coś, nad czym wcale nie pracowałeś. Coś, co darmo dostałeś. Jakaś umiejętność, cnota. Może nawet sobie nie uświadamiasz, że to masz. A masz. I to dla innych jest świadectwem, że Bóg rzeczywiście jest (z tobą).