I co za znak! Mówiłem: ty mnie stworzyłeś, ty przygotowałeś mi całą drogę, ty pouczasz mnie, doceniasz i chwalisz, i też pokazujesz błędy i występki, ty dajesz mi nowe serce, bym mógł wracać do ciebie, ty masz wyższe spojrzenie, ty… – zabrakło mi słowa, akurat zerknąłem
na reklamę przed sobą: „holistic clinic” – otóż to! Mówiłem dalej: ty patrzysz holistycznie, widzisz całość, z perspektywy nieba, tobie nic nie umknie, jesteś wszechmocny, wszystko kontrolujesz, wszystko widzisz i o wszystko się troszczysz, a ja już nie muszę o nic, tylko o to, co jest największą radością…
Po pół godziny byłem w innym świecie. Stałem na światłach, przede mną przez pasy przeszła dziewczyna, ale nie: „dziewczyna”. Tylko taka, że musisz za nią wzrokiem powędrować. Ale wcale nie musiałem. Nie to, że ktoś mi zabronił, skarcił, trzepnął rózgą. Albo że ja sam się… No nie, no bo po co? Po prostu w ogóle mi to nie imponowało w tej chwili. Imponowało mi zupełnie co innego. W ogóle co innego. Byłem w stanie, którego sobie życzę częściej, w stanie wskazującym na spożycie… Ducha Świętego.