Poza-czas
Światła w lusterkach wstecznych zdawały się świecić mocniej, niż te z naprzeciwka. Podobnie jak cały miniony tydzień oślepia mnie i nie pozwala się jeszcze uwolnić od stu spraw i w pełni rozkoszować wolnością weekendu, szabatu. Zacząłem rozmawiać z Bogiem. Trochę nieskładnie mówiłem, ale z drugiej strony… Co z tego?
Przecież często tak mówię, gdy z kimś rozmawiam. Czemu tu miałoby być inaczej? Mówię powoli, ważąc słowa, jak zawsze. Taki jestem. Może to przeszkadzać mojej siostrze, która strzela seriami pomysłów żartów i komentarzy, aż jej ciężko mnie słuchać. Ale Bogu to przecież nie przeszkadza.
— Dziękuję ci za ten dzień w tygodniu… – Zacząłem, naciskając hamulec po raz enty.
— Ale wiesz, przecież to tylko jeden dzień, ta sobota. – Odparł Bóg, sadowiąc się na siedzeniu obok. Przejąłem się: ojej, przecież tam leżą chusteczki i moja czapka.
— To prawda. Dziękuję ci więc, że Ty jesteś dla mnie odpoczynkiem, przez cały tydzień.
— Chrześcijański slogan. A co to znaczy? Wiesz?
— A… Choćbym się wysilał, to i tak Ty wiesz to lepiej. Najlepiej, jeśli mi powiesz. – Założyłem ręce za głowę, żeby rozmasować szyję i kark, zesztywniałe od stania w korku.
— Jakbym był pochłonięty zabawą?
— Coś tak jakby…
— …i jakby czas dla mnie nie istniał? – Uśmiechnąłem się.
— Dokładnie. To jest tak, że przy pracy czas ci mija. A przy sobocie ty mijasz czas. Jakby cię nie obchodził, nie dotyczył…
— …jakbym był wieczny.
— Bo jesteś.
— Wiesz co? Podoba mi się to. Chyba w soboty nie będę nic pisał. Będę poza czasem.
— Dobry pomysł. Tylko nie zapomnij w tym poza-czasie pobyć ze mną.