Patrz na mnie jak na Boga

Jest coś, co w Jezusie absolutnie mnie… zaskakuje. „Kto mnie widzi, widzi i mego Ojca” – te słowa wprawiają mnie w lekkie osłupienie. Przy całym religijnym obyciu, jakie mam.

Tym bardziej, że za chwilę, dwa wersety dalej, odnosi się to do uczniów, a więc i do mnie (!!!):

Wierzcie mi, że ja jestem w Ojcu, a Ojciec we mnie. Przynajmniej z powodu samych dzieł wierzcie mi. …Kto wierzy we mnie, dzieł, których ja dokonuję, i on będzie dokonywał, i większych od tych dokona, bo ja odchodzę do mego Ojca. (Jan. 14:11-12, PUBG)

Wow. Zaraz, czy dobrze rozumiem? Po kolei:

  1. Kto widzi Jezusa, widzi Ojca,
  2. bo uczeń wierzy na podstawie czynów Jezusa,
  3. a wierząc w Niego, będzie dokonywał takich samych i większych rzeczy,
  4. więc patrząc również na ucznia, ludzie zobaczą Boga.

A może przesadzam? Tylko tu nie ma miejsca na przesadę; powiedział, jak powiedział. Ale może źle wnioskuję? No, chyba dobrze. Tylko mam wątpliwości, bo… brzmi to tak fantastycznie, że niewiarygodnie. Ludzie tacy nie są, chrześcijanie, uczniowie Jezusa tacy nie są, na ogół, najczęściej. Nie aż tak.

Nie powiedziałbym nikomu o samym sobie: – Widzisz mnie, widzisz Boga. Poznając mnie, poznajesz Ojca. – Z drugiej strony… bardzo bym chciał. Właściwie… chyba niczego nie pragnę tak mocno, jak tego, by móc tak właśnie powiedzieć. To byłoby piękne: żyć takim życiem pełnym dobroci, łaski, mocy, sprawiedliwości. I mam nadzieję, coraz śmielej myślę, że… można.

Jest coś, a raczej ktoś, kto tę nadzieję czyni żywą, silną, daje jej podstawy. O tym kimś mówi Jezus:

Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, on nauczy was wszystkiego i przypomni wam wszystko, co wam powiedziałem. (26)