An. zmierzyła mnie wzrokiem i kiwnęła głową:
– No i zobacz. Jak mu dobrze. Prawda? Nie ma to jak żona, jak zadba. Taka kurtka porządna, ładna. I kolor dobry, granat taki. A nie jak tamta czerwona, to i cienkie było i byle jakie.
– Wcale nie. – Oponuję. – Dobra była. Jest nadal. A i ta mi się podoba.
– Aha, tak, dobra. W dziesięciu kurtkach chodził.
– Jak w dziesięciu, w jednej. A tylko pod nią sweter albo polar wkładałem.
– Oj tam. Ta lepsza. Dobrze, że ci Gunia kupiła.
– No dobrze, dobrze. Ale aż teraz mi tę nową kurtkę obrzydziłaś. Już mam ochotę z przekory tę starą zakładać.
– A, tak to nie chciałam.
– A jednak lubię granat. Chociaż mógłby być kolor jakiś bardziej szalony, dziwny. Lubię inaczej. Z zasady.
* * *
– Uśmiałam się… – A. pokazuje mi mem. Robin mówi: „It’s valen…” Batman strzela Robina z liścia: „It’s Thursday”.
– A, no prawda, dobre. – Uśmiecham się. – W ogóle lubię ten mem. A wiesz? Chciałem ci nawet kupić kwiaty w środę trzynastego, bo akurat stał pan ogórek, znaczy wisienka, Wiśniewski. I miał takie ładne tulipany. Ale się spieszyłem dzieci odebrać z przedszkola. A potem żałowałem. Bo przyszedł czwartek i klops. Kwiaty w walentynki – to by było zbyt banalne.
– Ale ja nie dlatego. Ja wiem dobrze, co ty o tym myślisz i co roku jest tak samo, że dajesz mi kwiaty, ale nie tego dnia.
* * *
Dziś kupiłem kwiaty. No bo znów stał pan wisienka z tulipanami. Takie były ładne. Trzymam bukiet, przyspieszam kroku do domu i myślę: „No tak, właściwie to już się powtarza. Jestem przewidywalny. Aj, no nie… Ale z drugiej strony… Skoro Agnieszka wie, że jej kupuję kwiaty w nie-walentynki, to pomyśli, że tym razem nie będę znów tego powtarzał, żeby nie być przewidywalny. Czyli jednak się nie spodziewa. Bardziej nie spodziewa niż spodziewa. No to jest git.
Nie dość, że kupiłem kwiaty, to jeszcze poszliśmy do cukierni na ciastko, kawę i herbatę. Jakoś tak wyszło, szczęśliwe zrządzenie losu, okazja. Przegadaliśmy półtorej godziny, które zleciały raz-dwa. Napatrzyłem się na A. Chcąc, nie chcąc, obchodziłem walentynki. Och, nie. Ale… one się tego po mnie nie spodziewały! Uf! Tym bardziej cukiernia! Ha!