Liczysz na cud? Oczywiście. Zapewniam cię, że tak. Nawet, jeśli w cuda i znaki nie wierzysz. Dlaczego? Mogą być cztery powody.
1. Jestem w potrzebie. I przyznaję: sam nie dam rady. Pomocy! Może to bieda, choroba, niebezpieczeństwo, grzech. Palący problem stawia mnie w sytuacji bez wyjścia, czyni bezradnym. Jak Jaira albo kobietę cierpiącą na krwotok, którym poświęciłem poprzedni wpis. Potrzebuję cudu dla doraźnej pomocy, ale przede wszystkim, żeby się nawrócić. Większość znaków i cudów, które czynił Jezus, miały na celu… nawrócenie.
2. Jestem uczniem. Chciałbym, żeby przez moje ręce działy się cuda. Ale jak to zrobić? Potrzebuję znaków i cudów, żeby uwierzyć, naśladować i nie zniechęcać się. Uczniowie Jezusa musieli napatrzeć się na wiele znaków, zanim coś z tego pojęli. Krótko po rozmnożeniu chleba dla tysięcy martwili się, że do łódki zabrali tylko jeden bochenek.
3. Jestem sceptykiem. Faryzeuszem. Liczę na cud z przekory, przekonany, że się nie zdarzy. Mam swoje zasady (ludzkie tradycje) i są dla mnie ważniejsze niż boże przykazania. Tym śmielej kpię sobie ze wszystkich „cudotwórców”. „Wszystko da się jakoś wytłumaczyć” – to moja dewiza. „Mocą Belzebuba wygania demony”. Faryzeusze prosili Jezusa o znak. (Mar. 9) Po co? Nie musieliby prosić, gdyby uważniej patrzyli. Nie widzieli, bo nie chcieli widzieć.
4. Jestem prorokiem – jak Jan Chrzciciel. Siedząc w więzieniu, pytał Jezusa przez posłańców: czy to ty jesteś tym, który ma przyjść, czy mamy czekać na innego? A Jezus odpowiedział: „oznajmijcie Janowi, co słyszycie i widzicie: ślepi odzyskują wzrok, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli są wskrzeszani, a ubogim zwiastowana jest ewangelia.” (Mat. 11)
Albo jestem zwiadowcą (ten sam typ) – jak Kaleb i Jozue (4 Moj. 13). Oni też potrzebowali znaku – to były obfite płody Ziemi Obiecanej. Ale widzieli to, bo chcieli widzieć. Inni zwiadowcy rozpowiadali dla odmiany, że nie dadzą rady wejść do Kanaanu, że czeka ich klęska.
Wydaje mi się, że wiem, co mógł wtedy czuć Mojżesz. Sam prowadziłem nieraz wycieczkę i znając mapę, upierałem się przy jakiejś drodze. Ale było ryzyko, że to przekracza możliwości tych najsłabszych. Byłem zawiedziony i sfrustrowany. Wejście do Ziemi Obiecanej z pewnością narażało Izraelitów na nierówną walkę z silniejszymi plemionami, dzieci i kobiety – na śmierć i gwałty.
A jednak weszli. Ci najmłodsi – jak na ironię. Do lat dwudziestu. Wszyscy starsi ponieśli konsekwencje swojej niewiary, nieufności – pomarli na pustyni. Wszyscy z wyjątkiem Jozuego i Kaleba.
Zobaczyć cuda i znaki – to wymaga wiary, zaangażowania. Jeśli podpieram ścianę z rękami w kieszeniach, nic się nie wydarzy. Niczego się nie doczekam, chyba tylko jednego: zobaczę, jak inni korzystają. Wszyscy, tylko nie ja.