— Pan żonaty? – Pyta mnie. Nie wiem, o co chodzi. Chce zweryfikować, czy obrączka na moim palcu znaczy to, co ma znaczyć, czy jak?
— No tak, żonaty… – Przyznaję się bez bicia i wyczekująco spoglądam, co w związku z tym…
— Żona posyła męża po bułki… – Bez zbędnych wyjaśnień zaczyna starszy pan. Ach, już rozumiem, dowcip! – …a mąż pyta „ile tych bułek?” Żona odpowiada: „weź tyle, ile razy się dzisiaj kochaliśmy”.
Mąż uśmiechnięty wraca do domu i niesie dwie bułki i loda. No, to miłego dnia! – Uśmiechnął się starszy pan w poczuciu dobrze opowiedzianego kawału.
— Dziękuję! Wzajemnie! – Patrzyłem za odchodzącym. Skończył tak szybko, jak zaczął.
Naszych wakacji przystanek 2/4: Ostróda-Szeląg. Parkujemy przy kempingu. Zanim rozstawimy namiot, ucinamy zapoznawczą pogawędkę ze starszym panem – właścicielem tego malowniczego podwórka nad jeziorem. Idę odnieść rzeczy. Pan objaśnia A., gdzie co:
— Toalety ciągle otwarte, a umywalnia od szóstej do dwudziestej drugiej. Wie pani, tak wcześnie, żeby można się było z rana umyć. O, i lustro jest… Bo wie pani, kiedyś mówili „nie taki diabeł straszny, jak go malują”, a teraz… Teraz wie pani, jak mówią?
— No, nie wiem. – Przyznaje A., nie wiedząc jeszcze, czy to serio, czy dla jaj.
— Mówią: „nie taka baba straszna jak się umaluje”. No, to proszę się rozgościć. – Skinął głową i odszedł uśmiechnięty, w poczuciu dobrze opowiedzianego kawału.
Myślałem, czy to powtarzać. Dowcipy miały swoją śmieszną rację bytu tylko w połączeniu z tymi jegomościami, w tych okolicznościach. Przynajmniej tak mi się zdaje. Myślałem też (bardzo idealistycznie), że dobrze jest jednak myśleć „tylko o tym, co prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co chwalebne, co jest cnotą i zasługuje na pochwałę, i uznanie”, jak prawił jeszcze inny, starszy pan.