Nieraz myślałem: – A co mnie obchodzi? Ten taki owaki… – Mógłbym mu pomóc, wesprzeć praktycznie albo przynajmniej zainteresować się, pocieszyć, pomodlić o sprawy, zmartwienia, zdrowie. „Czynić dobrze nie przestawajcie” – poucza Paweł.
Mając to swoje leniwe ciało, widzę jednak, że w tej dziedzinie moje osiągi są dość mizerne. Nie bardzo daję się Bogu używać. Tylko trochę. Troszkę. – To z powodu słabej miłości. – Myślę. I zaraz pytam sam siebie jakby retorycznie, pesymistycznie: – Czy jestem zdolny do takiego kochania, które przebija mury mojej własnej obojętności na cudzy brak, smutek, ból itp.? – Pociesza i zachęca mnie ten fragment:
A takie przykazanie mamy od niego, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też swego brata. Każdy, kto wierzy, że Jezus jest Chrystusem, narodził się z Boga (…) Na tym bowiem polega miłość Boga, że zachowujemy jego przykazania, a jego przykazania nie są ciężkie. Bo wszystko, co się narodziło z Boga, zwycięża świat. A tym zwycięstwem, które zwyciężyło świat, jest nasza wiara. (I Jan. 4:21-5:4 PUBG)
- Wierzę, że Jezus jest Chrystusem, więc
- narodziłem się z Boga, więc
- mam wiarę, która zwycięża świat, więc
- Jego przykazania nie są dla mnie ciężkie, więc
- mogę kochać brata, więc
- mogę też powiedzieć nieobłudnie, że kocham Boga.
Oczywiście bratem jest każdy, któremu mam sposobność okazać Bożą miłość, jak pokazuje przypowieść o „miłosiernym Samarytaninie”. Konkluzja jest prosta: wierzę w Chrystusa Jezusa? No to nie mam powodów do zwątpienia w siebie. Zwyciężam świat – to znaczy zwyciężam siebie; swoją obojętność, brak wrażliwości i miłości – świat, który tkwi we mnie i z trudem odpuszcza. Ale musi, bo to nie moją mocą…