Czas
Zjechaliśmy na dół starą windą o zapachu drewnianej dykty i smaru, którą otwiera się okrągłą klamką (do niedawna kluczykiem) i zamyka od wewnątrz dwuskrzydłowymi drzwiczkami – to jest właśnie taką, jaką jeździłem w swoim domu na Bielanach przez całe dzieciństwo – włączył mi się sentyment już po samym dotknięciu plastikowego, wklęsłego guzika o kształcie pionka do gry. Wychodząc na podwórko jeszcze raz rozejrzałem się dokoła – po tych ścianach z dziurami po kulach z Drugiej Wojny, zaszpachlowanych na świeżo i przygotowanych do remontu elewacji. Remontu, który zatrze ślady historii – może już za tydzień, a może – dopiero! Filtrowa… Ochota… Pomyślałem o tej warszawskiej „tkance miejskiej”, złożonej z murów, spółdzielni i wspólnot mieszkaniowych, punktów usługowych, łącznie ze straganiarzami, którzy o szóstej rano ustalają między sobą ceny borówek i truskawek. A w wymiarze czasu ta tkanka trwa i twardnieje w dziwny sposób: tu już od lat powojennych, a tam dopiero się tworzy. Ale prawie zawsze pozostaje wrażenie niedokończenia tego procesu, niezasiedzenia, płytkich korzeni, śliskich fundamentów życia. I zdaje mi się, że to źle, ale może się nie znam. Wsiadamy do samochodu, który zaparkowaliśmy tu szczęśliwie bez problemów, bo już po blokadach i zakazach ustawionych z okazji przyjazdu Trumpa. Powrót. Spać. I jeszcze snuta przed snem i nad ranem (jakby ponad nocą) nadzieja, że następny wieczór będzie zupełnie wolny od wszystkiego i… taki nasz, we dwoje.