Siedząc w dole, naturalnie myśli się, że z dołu trzeba wyjść jakoś kozacko, przebojem, coś przy okazji udowodnić i zadziwić gapiów. – To ponad moje siły. Ale wystarczy coś bardzo małego…
Mam dość, czuje się beznadziejnie i beznadziejny. Cztery dni bólu głowy, jakby kto młotkiem łupał i słabości, i – mam wrażenie – zupełnej bylejakości, że jak nie mam siły, to prawie wszystko w domu i w pracy jest mi obojętne.
Może mam prawo tak się czuć? To nic nie zmienia. Ale może Słowo coś zmieni. Pamiętam, ostatnio czytałem…
Jeśli zwątpiłeś w dniu niedoli – wątłą jest twoja siła. (Przyp 24:10)
Oczywiście, ta moja niedola to żadna niedola. Ludzie mają sto razy gorsze problemy. Można ten werset zinterpretować tak, że tylko pogorszy mój stan. – Bo jeśli oni dają radę, a mają gorzej, to co mam myśleć o sobie? Pewnie, że słabiak!
Nie, takie zrozumienie mi się nie podoba. To jest gadanie kogoś, kto akurat ma się dobrze i przeczyta werset, i pomyśli: – tak, przyjdzie ten zły dzień i wtedy pokażę na co mnie stać! – Gucio! Nic nie pokaże.
Inaczej i lepiej zrozumie to ktoś, komu jest źle. Nieważne, czy jego udręka jest wielka, czy mała. Pomyśli tak: – nie jest dobrze. Czuję się słabo. Ale tu jest napisane coś o sile. Wątła jest moja siła, jeśli… zwątpiłem. Nie, nie zwątpię.
To nie jest przecież takie trudne, nie przerasta mnie. Nie muszę dokonywać niemożliwego, pokazywać muskułów, charakteru ze stali i ducha walki jak dzwon. Wystarczy… nie wątpić.
W co? W co tylko chcę, jeśli jest sprawiedliwe. Mogę to zrobić! A jeśli teraz, gdy jest mi trudno, nie wątpię, ale ufam Bogu, wierzę, to i moja siła jest… niewątła, znaczna, rzeczywista. Naprawdę? Tak, naprawdę!