— A może zagramy w to! – Ju. znalazł planszówkę, która go zainteresowała.
— Jasne, możemy zagrać. To jest Grzybobranie. Filo lubi w to grać. Aurelce pewnie też się spodoba. Ula jeszcze śpi – jej strata.
— To co? To gdzie?
— Ustawmy tu stolik, siadamy. Filo, Aurelka! Chodźcie, zagramy!
Zawsze wydaje mi się niemałym osiągnięciem dotarcie do końca gry – tyle razy ktoś potrząsa stołem, rzuca kostką między pionki… Powstrzymać chaos i emocje przed zniszczeniem delikatnego status quo na planszy – to trudne zadanie. Ju. – najstarszy – na szczęście trochę mi w tym pomagał.
Moja kolej. Wyrzuciłem szóstkę. Przypomniało mi się:
— Słuchajcie, instrukcja nic o tym nie mówi, ale możemy się umówić: co robimy po wyrzuceniu szóstki? Nic? A może dodatkowy rzut kostką?
— Nie, lepiej jak dostaniemy jeden punkt premii! – Wymyślił natychmiast Ju. Spodobało mi się. Zacząłem wygrzebywać aluminiowe jednogroszówki ze słoja ze starymi, peerelowskimi monetami. Po chwili koszyczki zaczęły wypełniać się nie tylko grzybkami i jagódkami, ale też pieniążkami.
— Ale to są udawane pieniądze, prawda? – Wtrącił Ju.
— No gdzież! Prawdziwe! Tylko że już wyszły z obiegu. Ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu, po wojnie, można było nimi normalnie płacić. Dziś nie mają już wartości – chyba tylko w skupie aluminium.
Zaraz następnego dnia przeczytałem werset, który mi się dobrze połączył z tymi moniakami:
„Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym” (1 Kor. 13:1)
Innymi słowy, mogę mieć dar wymowy – elokwencję, umiejętność przemawiania tak, by przykuć uwagę i zostać zrozumianym przez dosłownie każdego człowieka. Ale – jeśli nie poprę słów konkretnym czynem miłości – będzie to jak potrząsanie słojem z moniakami. Albo wysypanie groszaków na ulicy. Brzęk, brzęk! Ktoś tam się schyli, podniesie… Inny nawet i tego nie; zerknie, pójdzie dalej, mimo. Nie ma w takiej mowie nic szczególnie cennego. Może poza tym, że ktoś pochwali: ładnie powiedziane, ładnie brzmi, miłe to jest dla ucha – jak cymbały. Tu znów: cymbały w czasach Pawła były instrumentem, który przypuszczalnie budził najmilsze wrażenia zmysłowe i… nic ponadto. Mówiąc krótko: choćbym mówił umiejętnie, dosadnie, donośnie, zrozumiale, pięknie i z polotem, a miłości by w tym nie było, przeminę bez echa.