
Bardzo krótko
Msza skończyła się. Panowie w czarnych garniturach wynieśli trumnę. Wkładali ją do auta. Wsłuchany w muzykę, rozejrzałem się po obecnych w kaplicy. Wszyscyśmy mieli miny takie niewyraźne. A przecież…
Po pierwsze, pożegnaliśmy właśnie Babcię Z., o której można by sądzić, że spotkamy ją w niebie. I to z dużą pewnością. Po drugie, ksiądz wygłosił wręcz entuzjastyczne kazanie o ufności w zbawienie w Chrystusie.
A jednak takie miny… pogrzebowe. Można powiedzieć: całkiem na miejscu. Ludzie – od czterolatka do staruszków pod dziewięćdziesiątkę. Przyszło mi do głowy (może nie mnie jednemu): kto następny? Odruchowo spojrzałem na najbardziej sędziwych.
Ale to przecież nie musi być tak. A pięćdziesiąt, czterdzieści lat? A ja? Nikt nie wie, co przyniesie jutro. Ta wspólnota losu, ta świadomość, która zstąpiła na wszystkich, bez wyjątku (jak mi się zdawało) – to sprawiło te miny, to dziwne zawieszenie.
Oczywiście – to była chwila oczekiwania na moment, gdy kondukt ruszy za trumną. Ale mnie się zdawało, że widzę dzieci; grupkę dzieci, które miały głupią zabawę, a jakiś dorosły im przerwał i zbeształ.
Takie miny. Taka piękna chwila, gdy sobie uświadamiasz, że pół życia (jak nie więcej) to takie głupie zabawy właśnie. Nasze złości i pożądania niewarte są krótkiego czasu.
Że każdy umrze – to banalne. Ale inaczej patrzysz na człowieka, gdy wiesz, że on następny. Albo ty. Rozluźniasz się, uśmiechasz. To, czego pragnąłeś, przestaje mieć znaczenie. Jesteś wolny. I to nie piękny sen. To jest RZECZYWISTOŚĆ, którą można przeżywać, gdy widzisz bliski koniec wszystkiego.
Dokładnie o tym pisze też autor Psalmu 4:
„Jak długo wy, wpływowi, będziecie deptać mą godność? Jak długo hołdować próżności i wymyślać kłamstwa?” SNP
Źle traktujemy siebie nawzajem. Często pragniemy rzeczy próżnych. Jak długo? Oj, wcale nie długo. Krótko! Gdybyśmy tylko wiedzieli, jak krótko. Wiele by się zmieniło.